9.11.2014

Prolog

                                             

   Znasz to uczucie, gdy masz ochotę jeszcze pospać, a słońce świeci Ci prosto w twarz? Tak właśnie zaczął się mój dzień. Po nieudanych próbach zasłonięcia twarzy czymkolwiek zwlokłem się z łóżka i powoli, trochę jeszcze zaspany, pomaszerowałem, a raczej powlokłem nogami, do kuchni. Tam zaparzyłem sobie mocnej kawy i niezdarnie zrobiłem kanapkę. Po długim, jak dla mnie, śniadaniu, poszedłem do salonu i rozgościłem się na kanapie przed telewizorem. Uruchomiłem sprzęt i spojrzałem na zegarek nad telewizorem. Zatkało mnie. Było sporo po 10, a o 12 musiałem być w pracy. Pospiesznie wyłączyłem sprzęt i popędziłem do sypialni. Uszykowałem ciuchy i pobiegłem do łazienki się umyć i ułożyć włosy. Zajęło mi to trochę czasu, ale wygląd dla singla jest najważniejszy, prawda? Sprawnie narzuciłem na siebie ciuchy i pognałem zerknąć na zegarek. Była 11:25. Wkurzyłem się moim brakiem czasu. Wbiegłem do sypialni wywracając wszystko do góry nogami w poszukiwaniu mojej komórki. Po znalezieniu urządzenia poszedłem na korytarz, aby ubrać buty, kurtkę i wziąć kluczyki od samochodu. Po wyjściu i zamknięciu mieszkania pognałem, co sił w nogach do mojego samochodu. Zapakowałem się do maszyny, odpaliłem silnik i bez namysłu mknąłem ulicami Sydney. Śmigałem między samochodami nie zwracając uwagi na ograniczenia ani na czerwone światła. Skupiłem się tylko na moim celu, pracy. Nie liczyło się dla mnie nic innego jak tylko i wyłącznie dojechać na czas. Było to dla mnie takie ważne ze względu na szefa, był bezwzględny dla osób, notorycznie się spóźniających. Niestety miałem tą niezmierną przyjemność bycia wśród tych osób. Karą za spóźnienie się były nadgodziny, na które dzisiaj z pewnością nie miałem ochoty. W duchu prosiłem los, aby mi sprzyjał i nie pozwolił mi wpaść na policję ani tym bardziej się spóźnić. Gdy przede mną było już ostatnie skrzyżowanie postanowiłem przyspieszyć. Nie martwił mnie fakt, iż mam czerwone światło. Po prostu jechałem z dociśniętym pedałem gazu. Już prawie przejechałem rozwidlenie, gdy poczułem silne uderzenie. Nie wiem, co się później stało. Czułem tylko ból i coś jakby oderwanie. Nie, to raczej było coś, jak gdyby ktoś wyciągał mnie z ciała. Następnie odniosłem wrażenie, że się unoszę. Otworzyłem oczy, które nawet nie zauważyłem, kiedy zamknąłem. Spojrzałem w dół. Widziałem mój samochód pchany przez inny, trochę większy. Dopiero teraz dotarło do mnie, co się stało. Miałem wypadek. Byłem na siebie wściekły, na to, jaki głupi i nieodpowiedzialny się okazałem. Leciałem coraz wyżej i wyżej. Po głowie chodziło mi tylko jedno pytanie, a mianowicie: Czy ja umarłem? Po bezustannych próbach odpowiedzenia na to pytanie i długiej, niezmiernie nużącej drodze w górę ujrzałem światło. Było oślepiające, ale także piękne. Zamrugałem kilkakrotnie i ujrzałem coś pięknego. To były skrzydła. Cudowne, białe i ogromne skrzydła. Przyglądałem się im. I w końcu dotarłem do postaci, która dźwigała te fantastyczne, opierzone skrzydła. Był to mężczyzna. Wysoki, bladolicy, blondyn przyglądał mi się. Nie byłem pewny, co mam w danym momencie czuć. Od skrzydlatego mężczyzny bił spokój. Podchodził coraz bliżej mnie. Stanął dwa kroki przede mną. Dopiero teraz mogłem mu się dokładniej przyjrzeć. Miał niebieskie oczy, wiśniowe usta, a włosy zaczesał do góry na żel (prawdopodobnie). Mogę śmiało stwierdzić, że był moim rówieśnikiem. Niewątpliwie był ucieleśnieniem idealnego mężczyzny każdej kobiety. Gdzieś wewnątrz poczułem ukłucie zazdrości. Jasne, że chciałbym wyglądać tak jak on, a który facet by nie chciał? Chłopak uśmiechnął się. W tym momencie uświadomiłem sobie, iż wpatruje się w niego z szeroko otwartymi oczami, jak i buzią. Doprowadziłem się szybko do porządku. Chłopak rozchylił usta w zamiarze powiedzenia czegoś, jednak przez chwile się zawahał, zamknął usta, poczym wypalił zwykłe „hej”. Odpowiedziałem mu tym samym.
   -Nie sądziłem, że spotkamy się tak szybko Calum’ie.- powiedział lekko rozbawiony.
   -Jak to się spotkamy? Kim ty jesteś w ogóle?- odpowiedziałem zdenerwowany. Jak mogło go to bawić? Mi zdecydowanie nie było do śmiechu. Przecież ja umarłem! Co w tym śmiesznego?
   -Uznajmy, że jestem twoim aniołem stróżem, którego miałeś spotkać za kilkadziesiąt lat po swojej agonii. Miałeś umrzeć w naturalny sposób, a nie z powodu twojej głupoty.
   -Czyli ja nie żyje?- powiedziałem z niedowierzaniem. A jednak to się stało– pomyślałem. Nie chciałem w to wierzyć.
   -Tak, zginąłeś w wypadku samochodowym, ale… - nie dokończył zdania, ponieważ pogrążył się w zadumie. Minęła krótka zanim wrócił z myślami do mnie- Posłuchaj. Możesz wrócić na ziemie…
   -Naprawdę?- zapytałem uradowany myślą, że mogę wrócić do normalnego życia.
   -Uspokój się jeszcze nie skończyłem.- skarcił mnie anioł.- Wrócisz, ale nie do swojego ciała. Będziesz duchem. Wyślę cię do innego miejsca na świecie, abyś nie cierpiał patrząc na to wszystko, co się teraz dzieje po twoim wypadku. –gdy zauważył moje przygnębienie, przyglądał mi się przez moment bacznie, po czym dodał:
   -To tylko chwilowe. Muszę pogadać ze starszymi czy można coś jeszcze dla ciebie zrobić.
   -Dlaczego to dla mnie robisz?- spytałem zaskoczony
   -No wiesz Calum, my faceci powinniśmy sobie pomagać.- powiedział wymierzając mi kuksańca w ramie – Poza tym bardzo cię lubię. Myślisz sobie teraz, że się nie znamy. Twoje myślenie jest po części słuszne. Ty mnie nie znasz, ja cię owszem. Czuwam nad tobą odkąd pojawiłeś się na tym świecie. No dobra pora już na ciebie. Zmykaj.
   -Ale gdzie mam iść?
   Chłopak pstryknął palcami i obok nas natychmiast pojawiły się drzwi.
   -Tędy Calum’ie.
   Już miałem przechodzić, gdy uświadomiłem sobie, że nawet nie znam jego imienia. Postanowiłem, więc o to zapytać.

   -Jestem Oliver.- powiedział poczym gestem ręki nakazał mi przejść przez drzwi. Tak też zrobiłem.

2 komentarze:

  1. Blog zaczyna się ciekawie :) Idę czytać dalej.
    @KateMartyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń