30.06.2015

Rozdział 11



*Lilith Pov*

   Obudziłam się w białym pokoju. Jasne ściany w połączeniu ze słońcem wpadającym przez okno drażniły moje oczy. Osłoniłam je zdrętwiałą ręką. Niestety kończyna nie była wystarczająco silna i po chwili opadła. Ze względu na podłączoną do mojego ciała aparaturę nie mogłam skierować się plecami do okna. Zamknęłam, więc oczy. Nie musiałam czekać długo, aby obraz chłopaka ze snu znów pojawił się pod powiekami. Do teraz czułam dreszcz, który mnie przeszywał z każdym jego dotykiem. Czyżbym w końcu odnalazła bratnią duszę? A co jeżeli to był tylko zwykły sen? Moja siostra i Jasmin może i są wredne, ale jestem pewna, że nigdy by nie zrobiły czegoś takiego. Zwłaszcza tak uroczemu chłopakowi, jakim był Calum. To musiały być tylko moje wyobrażenia. Byłam tego pewna. Jednak moje serce mówiło, co innego. Miałam zaufać rozsądkowi, czy postawić wszystkie karty na serce? Byłam w rozsypce.
   Skierowałam głowę w stronę przeciwną do okna. Powoli zaczęłam otwierać oczy. Po kilku minutach przyzwyczajania oczu do jaskrawej bieli na ścianach pomieszczenia, mogłam już normalnie rozglądnąć się po pokoju. Od wczoraj nic się tu nie zmieniło. Ściany bez jakiejkolwiek skazy, jakby niedawno były malowane. Żadnych obrazów. Brak zasłon, przez co promienie słoneczne bezkarnie wpadały do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdowałam się ja i jakiś chłopak. Nie znałam jego imienia. Wiedziałam o nim tylko to, co widziałam. A mianowicie to, iż miał dłuższe brązowe włosy, kolczyk w lewej brwi i o ile dobrze spostrzegłam był w miarę wysoki. To tyle.
   Odwróciłam wzrok od współlokatora i zaczęłam się bacznie przyglądać sufitowi. Wpatrywałam się w niego, jakby miał się zaraz na mnie osunąć i przygnieść. Ciężko westchnęłam. Wszystko po moim przebudzeniu było takie dziwne, inne. Może nie powinnam była się budzić. Ha! Jakby to ode mnie zależało. Ponad pół roku w śpiączce. I na co mi to przyszło? Przez kolejne kilka lat miałam się poddawać rehabilitacji, aby móc chodzić. Gdybym tylko pamiętała tamten dzień i wiedziała, kto mi to zrobił… No właśnie. Co bym uczyniła? Zemściła się? To byłoby takie upokarzające.
   Jedyne, co potrzebowałam w tamtej chwili to uścisk mojej siostry. Kochałam ją, a ona kochała mnie. Przez ten okres czasu, który spędziłam w szpitalu musiała się strasznie o mnie martwić. Pewnie strasznie cierpiała. Chciałam jej wynagrodzić ten ból, jednak nie wiedziałam jak. Nawet nie miałam możliwości. Z moim kalectwem?
   Łzy zaczęły spływać po moich bladych i zimnych policzkach, które pod wpływem ciepła łez zaczęły piec. Pielęgniarki mówiły, że powinnam się cieszyć, iż mam możliwość do minimalnego powrotu do dawnego stanu. Ale, z czego tu się cieszyć? Z kalectwa? Może i inni nie mają możliwości, aby chociaż chodzić, jednak nie pocieszało mnie to. Ja- zawsze uśmiechnięta, czerpiąca życie garściami, rozwiązujące wszystkie, nawet te najtrudniejsze problemy, właśnie w tym momencie zaczęłam się poddawać. Jedyne, gdzie byłam szczęśliwa to Kraina Snów. Tam mogłam wszystko. Biegać, skakać. Nie musiałam przejmować się niczym. W dodatku poznałam GO. Chłopaka, przy którym nie myślę zupełnie o niczym innym, jak tylko o nim. Dodać do tego dreszcz, który odczuwają bratnie dusze. To było dziwne. Nie znałam go, ale naprawdę polubiłam. Muszę więcej poczytać o bratnich duszach.
   Do pokoju wparowała uśmiechnięta pielęgniarka. Szybko otarłam łzy i odwzajemniłam jej uśmiech. Podeszła do tych wszystkich urządzeń, które stały koło mojego łóżka i bacznie im się przyglądała kiwając przy tym głową.
   -No, widzę panno Thomson, że dzisiaj już odłączymy większość z tych urządzeń.- Spojrzała na mnie.
   -Bardzo mnie to cieszy.- Powiedziałam szczerze.- Czy mogłabym zatelefonować?
   -Och, panno Thomson, czy mam rozumieć, że chce panna wstać z łóżka? Nie wolno panience. Jest panienka za słaba na takie wybryki, że tak powiem.
   -Mogła by pani nie mówić do mnie panienko? Patrząc na panią mogę stwierdzić, że nie ma wielkiej różnicy wieku między nami. Jestem Lilith.- Wyciągnęłam prawą rękę przed siebie.  Kobieta przez chwilę na nią patrzyła, po czym uścisnęła.
   -A ja jestem Martie. Miło cię poznać Lilith. A teraz pozwól, że pójdę po lekarza, aby jak najszybciej cię oswobodził z tych kabli.- Powiedziała machając ręką na aparaturę.
   Martie ze śmiechem opuściła pokój. Zazdrościłam jej tej energii. Dobrze pamiętam, iż ja też kiedyś taka byłam, tuż przed wypadkiem. Nie chciałam tego zmieniać. A co jeżeli to było moje przeznaczenie? Jednak, na co miało mi się to zdać? Może miałam sobie coś uświadomić? Pozostało tylko spekulować.
   Chwilę po wyjściu pielęgniarki, do pokoju wszedł lekarz. Miał na sobie charakterystyczny biały fartuch. Wnioskując po ilości zmarszczek na jego twarzy i widocznych cieniach pod oczami, był on człowiekiem dobrze po pięćdziesiątce wiernie oddanym pracy. Pewnie kochał swój zawód. To zapewne wspaniałe uczucie wiedzieć, że uratowało się czyjeś życie i to pewnie wiele razy.
   Podszedł do aparatury znajdującej się po prawej stronie mojego łóżka. Z początku tylko się przyglądał, jednak po chwili już zaczął odłączać kable. Nie zajęło mu to dużo czasu. Kilka minut i byłam wolna. Zadziwiające jednak było to, iż mężczyzna nie odezwał się do mnie. Nie powiedział nawet jednego słowa. Nawet głupiego „dzień dobry”. Poczułam się, jak jakiś podgatunek człowieka, którego należy omijać szerokim łukiem. To było przykre. Cierpliwie poczekałam, aż lekarz opuści pomieszczenie. Nie nawiązywałam z nim jakiegokolwiek kontaktu, bo nie widziałam w tym sensu. Mężczyzna nie był chętny do jakichkolwiek rozmów, a ja nie chciałam go zmuszać. Po za tym już przyzwyczaiłam się do ciszy wokół mnie i do tego, że nikt ze mną nie rozmawia. Z jednej strony było to dobre, ponieważ mogłam sobie poukładać w głowie to wszystko, co się działo w moim życiu. Jednak z drugiej strony, strasznie mi to przeszkadzało. Należałam, bowiem do osób wygadanych, lubiących kontakt z innymi.
   Z zamyślenia wyrwały mnie szelesty dochodzące ze strony mojego towarzysza. Automatycznie odwróciłam głowę w prawo. Chłopak najwidoczniej się budził. Nie do końca wiedziałam, jak powinnam się w tej sytuacji zachować. Pewnie będzie zdezorientowany, będzie chciał jakichkolwiek wyjaśnień, a ja mogę mu jedynie powiedzieć tyle, że jest w szpitalu.
   Lekko wystraszona zamknęłam oczy. Postanowiłam udawać, że śpię. Tak wiem, że postąpiłam, jak tchórz, jednak nie miałam pojęcia, jak powinnam była się zachować. Pozostało mi tylko przysłuchiwać się i spekulować, co robi mój współlokator. To było dziwne doznanie. Nigdy wcześniej nikogo nie „ podsłuchiwałam”. No, ale jak to mówią: „kiedyś musi być ten pierwszy raz”. Ten mój „pierwszy raz” był właśnie w tym momencie.
   Szelest był coraz głośniejszy, aż w końcu ucichł. Byłam strasznie ciekawa, co się stało. Może on po prostu przewracał się z boku na bok? Mimowolnie otworzyłam oczy. Szatyn miał otworzone oczy i wpatrywał się w sufit. Jego mina mówiła sama za siebie. Nie wiedział gdzie jest. Tak, jak się tego spodziewałam. Postanowiłam już nie tchórzyć i z nim porozmawiać. W końcu nie mogłam w nieskończoność uciekać od rozmowy. Już nawet nie chodziło o to, że nie wiedziałam jak mu wytłumaczyć skąd i dlaczego się tu znalazł, ale o to, że teraz, gdy już nie spał nie wyglądał na takiego przyjaznego. W tamtym momencie przestawało mi być go żal, a zaczynałam być przerażona jego towarzystwem.
   Coś załaskotało mnie w nosie i kichnęłam. Chłopak od razu na mnie spojrzał. Jego wzrok był przenikliwy i przytłaczający. Miał niesamowicie jasne tęczówki, co nadawało jego spojrzeniu czegoś dość dziwnego.
   -Na zdrowie- Powiedział, a na jego twarzy wymalował się lekki uśmiech.
   Byłam trochę zdezorientowana. Nie tak wyobrażałam sobie, że zareaguje.
   -Dzięki, przyda się.
  Chłopak bacznie mi się przyglądał. Starałam się to ignorować, choć nie było to łatwe. Zaczynałam się zastanawiać, czy coś nie tak ze mną. Szatyn zdecydowanie należał do rodzaju ludzi dość specyficznych.
   -Masz dziwną aurę.
   Zatkało mnie. Jak on to?!


--------------------------------------------------------------------
Przepraszam!!!
Już się tłumaczę, dlaczego przez tak długi okres czasu nic nie dodawałam. A więc:
Po pierwsze nie miałam internetu L nie wiem nawet, dlaczego tak się stało L(( jakieś problemy w sieci pewnie czy coś…
Po drugie szkoła… Zapewne znacie ten ból L( Ehh… liceum to już nie przelewki… musiałam się przyłożyć trochę do nauki
Jeszcze raz was przepraszam i postanawiam poprawę!!! Przyrzekam!!!
Postanowiłam, że co tydzień (jak się uda) będę dodawać rozdział do ff. Dzisiaj dodaję tu rozdział, ale za tydzień będzie rozdział (nie)przyjaciela, za dwa tygodnie będzie rozdział do They’re My Reason To Be, a za trzy do My Dear (moje kolejne ff jakby ktoś nie wiedział). Pasuje wam takie rozwiązanie??? Napiszcie również, co sądzicie o tym rozdziale :D

1 komentarz:

  1. Podoba mi się, rozdział jest ciekawy i czekam na więcej. Nieco krótkie, ale każdy ma swój styl :)
    Przy okazji zapraszam do siebie:
    http://29-tattoos.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń