24.01.2015

Rozdział 10

   Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Huśtawka kołysała nas lekko raz w jedną, raz w druga stronę. Było to tak monotonne, że byłem wstanie usnąć, gdyby nie obecność brunetki. Delikatny, chłodny wiaterek rozwiewał włosy Lilith tak, że ta musiała je co chwilę zgarniać z twarzy. Jednak to nie psuło jej dobrego humoru. Uśmiech z jej twarzy nie znikał ani na sekundę. Patrzyliśmy sobie w oczy, jak zahipnotyzowani. Czas dla nas nie miał znaczenia, jakby w ogóle nie istniał. Mogę nawet powiedzieć, że byliśmy poza nim. Te chwile były dla mnie niczym narkotyk dla narkomana. Wprowadzały mnie w stan duchowego upojenia. Byłem szczęśliwy i to nie ze względu, że byłem z Lilith, ale ze względu, iż byłem odłączony od tego świata, na którym panowało piekło; ja tak to odbierałem. Te wszystkie zmartwienia związane z wypadkiem, rodziną, znajomymi, a ostatnio to głównie z Danielle i Jasmin; one jakby nie istniały, byłem gdzieś poza tym wszystkim, co mnie przytłaczało. Nie wadziło mi to, wręcz przeciwnie. Te wszystkie wcześniejsze zdarzenia nie miały dla mnie znaczenia; nie, gdy byłem z brunetką. Ona zapełniała tą pustkę, minimalizowała ból, który gdzieś tam w środku we mnie tkwił, umilała czas.
   To wtedy właśnie przyszło mi pojąć, dlaczego Danielle była zazdrosna o swoją siostrę bliźniaczkę. Bo może i wyglądały tak samo, ale miały zupełnie różne charaktery. Gdyby postawić koło siebie siostry, nie byłoby widać różnicy, jednak, gdy poznawałeś je lepiej, to Dan wychodziła na tą gorszą, złą, natomiast Lilith... hmmm... ona była postrzega jako miła, pogodna. Dziewczyny były, jak woda i ogień, światło i cień. Ich sposób bycia był odmienny. Ciężko było mi stwierdzić, która według mnie była lepsza. Jednak to nie tak powinniśmy oceniać ludzi, nie tak powinniśmy ich grupować. Każdy jest inny, a my powinniśmy się z tym pogodzić. Przecież, gdyby nie ta rozmaitość, świat i nasze życie... to wszystko byłoby nudne. Tak więc powinniśmy być wdzięczni ludziom za to, że weszli do naszego życia i coś do niego wnieśli, że je odmienili.
   Moja dłoń przez przypadek musnęła nogę mojej towarzyszki. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, coś na kształt prądu. Przebiegł on całe moje ciało, niosąc ze sobą coś naprawdę przyjemnego. Lilith najwidoczniej też to poczuła. Rozpoznałem to po tym, iż zadrżała, a następnie uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
   To były naprawdę mile spędzone chwile. Jednak nie wszystko może trwać wiecznie i nie wszystko koczy się tak, jakbyśmy chcieli. Ten moment musiał się kiedyś skończyć, szkoda tylko, że wybrał tak nieodpowiednią chwilę. Byłem spragniony jej widoku i nieważny był dla mnie fakt, iż była tuż koło mnie, ja chciałem więcej i więcej. To zdecydowanie było dla mnie za mało. Ta chwila mogłaby trwać nawet i przez wieki, a ja i tak nie byłbym nasycony. Jestem pewien, że to nie chodziło tylko o to, że była ładna. W grę wchodziło coś więcej niż uroda, ale skąd ja to mogłem wtedy wiedzieć.
Młody, głupi i niedoświadczony duch - taki właśnie byłem. Nie miałem pojęcia o świecie, który mnie wtedy otaczał. Wszystko było nowe, takie świeże. Chciałem się wszystkiego nauczyć; czułem, że ja muszę to zrobić. Pragnąłem to zrobić dla siebie; chciałem udowodnić samemu sobie, że może i od pewnego czasu wszystko się sypie, że może i się zmieniłem, ale że mimo to potrafię walczyć i to zrobię.
   Sam bym przez to nie przebrnął. Potrzebowałem kogoś, kto mnie nakieruje. Jedyną osobą, która mogła to zrobić była Lilith. Ona jako jedyna była w moim towarzystwie, również tylko ona, jak na razie, mnie nie zawiodła. Byłem na nią skazany, a ona była skazana na mnie. No cóż, może to nie był przypadek. Może to było gdzieś zapisane. Och, jak zawsze moja głupota musi się odezwać. Gdzie by to miało być zapisane? Choć, jak na to spojrzeć, to po tym, co się już wydarzyło, wszystko było możliwe. Może każdy z nas ma taką książkę, którą sam pisze swoimi codziennymi czynami? A może nasza historia jest już z góry zapisana? Dziwnym jest sądzić, że nasze życie jest już z góry przesądzone. Skoro anioły, demony no i te nieszczęsne duchy istnieją, to dlaczego nie może istnieć ktoś, kto jest swego rodzaju pisarzem i zapisuje nasze życie na starych pergaminach? W moim przekonaniu wszystko jest możliwe. Po tym co przeżyłem mogę już we wszystko uwierzyć.
    Patrzyłem jak Lilith powoli usypia. To było zjawiskowe, ale też doprowadzało mnie do ataku paniki, który próbowałem opanować; nie mogłem pojąć co się działo. Jeszcze przed chwilą dziewczyna była uśmiechnięta, patrzyła w moje oczy, a teraz odpływała. Tylko dokąd ? Przecież była już w Krainie Snów. Gdzie tym razem zmierzała?
   Brunetka zbliżyła się do mnie, po czym wtuliła w moje ramie. Nie protestowałem. Jednak temu dotykowi ponownie towarzyszył ten dreszcz. Wzdrygnąłem się. O co z tym chodziło? Co niby miał symbolizować ten dreszcz? Jednak nie tym teraz powinienem się zajmować. Dziewczyna dosłownie padała na moich rękach. Byłem zdruzgotany.
   Po chwili dziewczyny nie było już ze mną. Zostało tylko jej ciało, które dziwie powyginane spoczywało w znacznej części na moich kolanach. Postanowiłem ułożyć je w bardziej naturalny sposób. Nie było to łatwe, ponieważ ciało Lilith było dość ciężkie, a ona sama w sobie była dość oporna. Czułem się jakbym podnosił rzeźbę. Było to dziwne doświadczenie. Jednak mogłem się przekonać ile jestem w stanie unieść.
   Wyobraziłem sobie łóżko, które w chwilę później zmaterializowało się  przede mną. Położyłem na nim brunetkę. Dopiero teraz miałem chwilę, aby się przyjrzeć.
   Jak wcześniej sądziłem, łóżko okazało się być wielkim łożem z baldachimem. Było ono w większości śnieżno białe. Lilith zdawała się tonąć w tej bieli. Mógłbym ją porównać do czarnej plamy na nowym białym, dywanie, jednak jest to niegrzeczne stwierdzenie.
   Czułem się nieswojo stojąc tak obok i bezkarnie się przyglądając. Czułem się, jakbym naruszał jej przestrzeń osobistą. Sam bym również nie chciał, aby ktoś obserwował mnie podczas snu. Bynajmniej miałem taką nadzieję, że śpi. Nie pozwalałem, aby myśl o tym, iż ona wcale nie śpi, dotarła do mojego mózgu. Nie potrafiłbym wtedy funkcjonować normalnie. Ta informacja była mi niezbędna do jako takiej normalności. Musiałem wiedzieć, że się obudzi; chciałem ponownie oglądać z nią zachody słońca.
   Usiadłem koło niej. Mój wzrok był jednak skierowany tak, aby na nią nie patrzyć. Było ciężko, jednakże walczyłem. Nie robiłem tego, aby później nie mieć wyrzutów sumienia. Robiłem to dla niej. Chciałem, aby nikt jej nie przeszkadzał. Byłem wtedy kimś, na kształt ochroniarza. Nie przeszkadzało mi to, odpowiadać też nie odpowiadało. Czułem obojętność do mojego zachowania.
   Przyglądałem się, jak  słońce zachodzi. Wiedziałem jednak, że tym razem nie wzejdzie tak szybko jak to miało miejsce, gdy siedziałem z Lilith na huśtawce. Moja podświadomość mówiła mi, że może to być ostatni zachód jaki tu mogłem zobaczyć. Po głowie krążyły mi też myśli, że już nigdy się stąd nie wydostane i nie wrócę do normalnego cielesnego życia. To było jednak możliwe. Przecież tylko Jasmin mogła mnie stąd wyciągnąć, a byłem pewny, iż z powodu przyjaźnie z Danielle nie zechce tego zrobić. Było zakazanym mi tu przebywać. Co jeśli ktoś się dowie? Nie chciałbym mieć nie przyjemności tylko dlatego, że Dan i Jas ze sobą spiskują. Tylko dlaczego akurat ja musiałem stać się ich ofiarą? Może po prostu pojawiłem się w nieodpowiedniej chwili? I nieodpowiednim miejscu. Te dziewczyny umyślnie wpływały na moją psychikę. Czyżby chciały mnie wykończyć? Teraz byłem gotowy na najgorszą prawdę. Tyle się już stało. Nikt mi nie pomagał. Oliver zjawiał się tylko wtedy kiedy go wołałem. Nie na miejscu wydawało mi się wołać go za każdym razem kiedy mam problem. Gdybym tak robił, chłopak nie odstępowałby mnie na krok.
   Czy ja byłem dzieckiem nieszczęść? Na to wychodziło. A może byłem po prostu głupi? To stwierdzenie chyba najbardziej odzwierciedla moją osobę. Och, tak. Byłem głupcem. Dałem się omotać dwóm dziewczyną, które najzwyczajniej w świecie się mną bawiły. Sprawiało im to przyjemność.
   Nie rozumiałem takiej polityki ludzkiego rozumu. Świat był dziwny dla mnie. Ludzie byli dziwni. Nic już nie było takie jak wcześniej. Bardzo mi tego brakowało. Chciałem przytulić moją siostrę, powiedzieć jej, jak bardzo jest mi przykro z powodu ostatniej kłótni. Bardziej chyba było mi głupio. Zachowałem się jak nastolatek próbujący udawać dorosłego. Pokłóciliśmy się o to, iż traktuje mnie jak gówniarza. Teraz wiem, że miała rację. Właśnie tak się zachowywałem, ale obiecałem sobie, ze po powrocie do domu wszystko się zmieni. Przede wszystkim ja się zmienię. Zrobię co tylko będzie trzeba, aby im pomóc. Stanę  się przykładnym bratem, synem i kumplem. Jednak, czy wtedy będę sobą? Nie wiem, ale jeśli im miałoby być  łatwiej, to byłem w stanie na poświęcenia.
   Zerwałem kwiat, który przed chwilą wyrósł tuż przede mną. Podniosłem go bliżej twarzy, aby móc się przyjrzeć. Pąk był podobny do róży, jednak od tradycyjnego kwiatu różnił go kolor. Ten, który trzymałem bowiem w ręce był czarny, a szczerze powiem nigdy się nie spotkałem z takim kolorem u kwiatu, który jest symbolem miłości. Spojrzałem na łodyżkę. Była zupełnie pozbawiona kolców i przypominała łodygę maku z liśćmi tulipana. Ten kwiat wyglądał naprawdę dziwnie. Przejechałem delikatnie palcem po pąku kwiatu. Był ślizgi, jakby pokryty jakąś mazią. Przyłożyłem do nosa roślinę. Skrzywiłem się, gdy poczułem jej zapach. Pachniała zgnilizną. Byłem oszołomiony.



--------------------------------
No i jest.
Pisany trochę na szybko, więc mogą pojawić się błędy, za które przepraszam.
Przypominam, bądź dopiero mówię, że jeżeli chcecie być informowani o kolejnych rozdziałach to piszcie do mnie na tt: @LenaFrom5SOS
Kolejny rozdział mam nadzieję pojawi się w przyszłym tygodniu, choć nie obiecuje, ponieważ mam też szkołę i mnóstwo sprawdzianów.
Tak też do następnego i liczę na wasze komentarze xx



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz